czwartek, 26 sierpnia 2010

Wenecja – królowa Adriatyku. Miasto, które pożera wilgoć, sól i czas. Miasto, które ginie na naszych oczach.


Wenecja kojarzy mi się z rozstaniem. Dlaczego? Bo było to ostatnie miasto na mojej mapie podróży po Włoszech. Wjeżdżając do niej na wodnym zatłoczonym tramwaju oddychałam coraz wolniej i głębiej. Chciałam zatrzymać tą chwilę na dłużej. Zarejestrować i zatrzymać w swojej pamięci jak najwięcej kadrów z codziennego życia tamtejszych mieszkańców.


Zostały mi w pamięci te bajeczne kolorowe kamienice. Żółte z białymi balkonami, wyglądające jak cytrynowe torty wykończone delikatną białą koronką. Pomarańczowe i pudrowo różowe z osłoniętymi tkaninami oknami. Zaułki, zakamarki i tajemnicze tylne uliczki. I nagle wyrastające zza rogu piękne zielone drzewo, jakby chciało powiedzieć: chwileczkę…zatonę, ale jeszcze nie teraz….


Trochę bałam się jechać do Wenecji. Obawiałam się brzydkiego zapachu. No nazwijmy to po imieniu. Bałam się smrodu, jak cholera. Bałam się, że opisywany przez turystów odór odbierze mi radość wędrowania po zakamarkach tego położonego na wyspach niezwykłego miasta.


Podobno w Wenecji należy się zgubić. Ja akurat bardzo się tego bałam. Tamtejsze uliczki przypominają prawdziwy labirynt. Niektóre uliczki są tak wąskie, że z ledwością udało mi się przez nie przejść. Dzięki żółtym tabliczkom rozmieszczonym po całej Wenecji, każdy turysta może szybko i bez żadnego problemu z powrotem znaleźć się na Placu Św. Marka, na którym siadają na turystów chmary gołębi.

W końcu są u siebie. To chyba jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie nie natrafimy na żaden samochód. Są miejsca, gdzie jest bardzo cicho. I tylko w oddali słychać odbijającą się o wapienne i ceglaste mury muzykę. Czasami ktoś cicho poprawi w oknie kotarę i uśmiechnie się do nas ciepło. Pomacha ręką i przestajemy się bać…

Spacerując po jej zaułkach możemy przechodząc przez jeden z tysięcy łukowatych mostków napotkać na dostawcę mleka albo owoców płynącego kanałami swoją starą wiosłową łódką. Albo natrafić na zakochaną parę.

 

Ale ja i tak bałam się, że nie zdążę na czas, tramwaj odpłynie, a ja zostanę na brzegu….

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz