czwartek, 3 czerwca 2010

Włoskie cappuccino- cz. I.

Moja przygoda rozpoczęła się w przepełnionej sztuką i architektura świątyni renesansu Florencji. To stolica bajecznej Toskanii, gdzie korony drzew przypominają różyczki i brokuły, a liczne winnice wręczają na dzień dobry kieliszek jednego z najszlachetniejszych i najstarszych napojów świata - szampańsko-słonecznego i malinowo-rubinowego wina.
    Ponte Vecchio, Florencja.

Dawid Michała Anioła naprawdę robi na każdym niezwykłe wrażenie. Co prawda Włosi kwestionują niektóre jego części upierając się, że modelowi Michała Anioła przy pozowaniu było... zimno i w związku z tym nie każda jego część oddaje w całej okazałości walorów prawdziwego Włocha. I dopiero tu zaczyna się moja prawdziwa przygoda! Włosi są niebywale weseli. Z wszystkiego potrafią żartować i na wszystko znaleźć odpowiedź. Tacy są po prostu Włosi. To Włosi!
Z północy na południe Półwysep Apeniński przecina autostrada del Sole. To ona przez malownicze wzgórza zaprowadziła mnie z Florencji do Rzymu.

 
Rzym.

Już teraz wiem, co oznacza powiedzenie „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Po prostu będąc w Rzymie zostawia się kawałek samego siebie. To w nim zostawiłam swoje serce. Roma jest dla mnie kwintesencją prawdziwych Włoch.

Nie widziałam, co prawda całych Włoch ( Sycylii, Capri, Kalabrii, Mediolanu, Neapolu...) i dla ich prawdziwego znawcy może to stwierdzenie wydawać się śmiałe, ale ja jestem w stanie z każdym, kto ma odmienne zdanie polemizować. To tak jak z... miłością. Spotykasz kogoś, czujesz coś poza racjonalnego, coś metafizycznego, toniesz w czyichś oczach i wiesz... Suzuki albo nic! Niepowtarzalne uliczki w kolorze ciepłego piasku, brązu i rozgrzanej cegły są ubarwione setkami kolorowych kwiatów osadzonych w maciupkich, dyniowatych, i rozmaitych gigantycznych donicach.

Nawet w zacienionych ulicach ze starych murów wyrastają zielone jak młodziutki groszek i wybujałe jak moje marzenia pnącza. Tak jak by ktoś je jakimiś miksturami podlewał i serenady im ciągle śpiewał. Prawie zza każdej uliczki słychać radosne i słodkie fontanny. Rzym jest nimi wręcz usiany. Przeglądając w trakcie podróży jeden z przewodników po Włoszech przeczytałam, że Rzym jest zbyt ruchliwy i zabiegany, by czuć się w nim dobrze. Mamma mia! To straszne! Zaręczam swoją głową, że to nieprawda! Wchodząc do niego - rzeczywiście - przyznaję, niezwykle hałaśliwego poczułam, że jest tu miejsce i dla mnie. Jest w nim miejsce dla każdego, bo Rzym jest niezwykle gościnny i życzliwy. Zatrzymuje każdego gościa na dłużej, a w Watykanie otula solidnymi murami. Jest historyczny, antyczny, jak Giorgio Armani elegancki i pachnie niekwestionowanie jak mój ulubiony zapach DolceGabbana.
Coloseum, Rzym.

Ale Rzym to też krzyk, zaczepki i niezwykły temperament i wręcz żurnalowe sylwetki jego mieszkańców. Można zakochać się w niektórych spojrzeniach. Od razu czuć i widać, że po tej ziemi chodzą potomkowie rzymskich bogów. Podziwiam Włochów za to, że robią wszystko z niezwykłą pasją i wiarą. Są uparci, jak byki. Dążą tak, jak starożytni wojownicy wytrwale do celu. Giną na tarczy lub z tarczą. Prawdziwi mężczyźni.

Rzym przecinają dwie linie metra. Czerwona i niebieska. Można, więc łatwo przemierzyć całe miasto i tanio, bo bilet kosztuje tylko 1 euro. Ale ja polecam przejść go całego na własnych nogach. No i koniecznie proszę nie zapomnieć wrzucić do fontanny di Trevi grosika, centa lub euro! Ja wrzuciłam 2 złote i 2 euro dla pewności.

   Fontanna di Trevi, Rzym.
   Zamek św. Anioła, Rzym.

No i udało mi się w drodze do Forum Romanum w pobliżu zamku św. Anioła wdepnąć w „szczęście”. Z mostu Św. Anioła widok zapiera dech w piersiach.
                                         Watykan.
Widać z niego w oddali kopułę Bazyliki Św. Piotra, którego pogłaskałam oczywiście po prawej stopie na szczęście. Stopa jest już tak wygłaskana, że przypomina płetwę foczki.

Chociaż specjały z regionu Emilii-Romanii są dostępne już dzisiaj na całym świecie, to ja starałam się z nimi zapoznać na miejscu.

Na plaży w Rimini zajadałam się żółto-zieloniutkim specjałem z Ligurii, czyli świeżo przyrządzonym i aromatycznym pesto. To pikantna mieszanka liści bazylii, czosnku, orzeszków pinii i sera zatopiona w oliwie. Oczywiście extra vergine, czyli tej najszlachetniejszej z pierwszego tłoczenia. Z filiżanką caffe americana i chrupiącą bułeczką na tle Adriatyku smakuje naprawdę oryginalnie.












Plaża, Rimini.
Ulica przed moim hotelem, Rimini.

Pamiętam jeszcze jak wczoraj, jak żegnałam Toskanię z ogromnym bólem. Mamma mia! Ja powinnam tam mieszkać . Piec pizzę, częściej cieszyć się życiem i urodzić jakiemuś Rzymianinowi bambino.

W autokarze wszyscy śpiewali „Ti amo”. Było…tak, jak powinno zawsze. Nieziemsko. Wszyscy mieli kilkugodzinny uśmiech na twarzach, w oczach żar, a w sercu miłość.

W chłodne wieczory popijając Crema Frutti di Bosco i Limoncello będę wracała myślami do nich. Włochy kocham od dzieciństwa, kiedy to jako gżdyl za zgodą rodziców oglądałam „ La piovra” ( „ Ośmiornicę”) z komisarzem Corrado Cattanim.
Powrót do Polski.

A za tydzień zapraszam na kilkugodzinny spacer po Florencji i życzę wszystkim internautom niesamowitych podróży. W odległe miejsca i w głąb siebie…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz