wtorek, 17 listopada 2009

Singlomania...

Od roku 1991 mamy ponownie w naszym herbie miasta Anioła, po mieście jeżdżą autobusy z nimi, a ja …jakoś nie mogę na żadnego wpaść.. Wiem, że nie możemy porównywać się do wiecznego miasta miłości Rzymu, ale chyba wielu z nas ciągle brakuje skrzydeł.
Furorę robią takie programy jak Kawaler do wzięcia. A po Testosteronie wielu z nas pobiegnie szybko na Lejdis. Dlaczego? Chyba dlatego, że dotyka naszych codziennych relacji - relacji mężczyzna – kobieta ,mężczyzna- ja.
Jesteśmy zwierzęciem stadnym. Lubimy być w zbiorowości, grupie. Zapisujemy się w szeregi naszych dawnych klas, ale bycie z drugą osobą sam na sam nastręcza nam ciągle wiele trudności. Czasami wręcz nie widzimy szansy na zamążpójście. Znalezienie Anioła wydaje nam się najzwyczajniej mówiąc bez szans.
Ostatnio po latach spotkałam znajomego. Przystojny, wysportowany, lekko wyniosły. Związek w jego oczach nie mam szans.- Po co mi żona! -odrzekł na moje cudowne pytanie dlaczego jest sam. Po prostu poległam z kretesem. Dalsza rozmowa nie miała z nim szans. Ja załamana, a on nonszalancko popijał kolejnego drinka. W drodze do domu zjadł ze znajomym hot doga na Statoil i szczęśliwy wrócił do swojej twierdzy sam. Bo taką mamy modę. Modę na bycie ze sobą. Sam na sam. Po prostu chorujemy na singlomanię.
Dzisiaj już wychodzą z obiegu takie określenia jak „stara panna” czy „stary kawaler”. Mówiąc o singlu mamy na myśli zarówno ludzi, którzy rozpaczliwie poszukują partnerki lub partnera jak i tych samotnych z wyboru. Samo określenie singiel sugeruje, że ma określoną - krótką datę ważności. Jak w piosence dawnego zespołu Papa Dance, bo dzisiaj nazywają się Papa D : „ maksi singiel krótko trwa”. Po pewnym czasie odkładamy go na półkę.
Nie tak dawno jeszcze w naszej mentalności życie w pojedynkę uważane było za porażkę życiową. Oznakę braku naszej atrakcyjności fizycznej bądź trudnego charakteru. Do dziś pamiętam jak moja babcia mówiła do mnie: „Nie bądź taka, bo nie znajdziesz męża”. Brzmiało to jak złowieszcza i ciążąca nade mną mantra. Krystyna Slany uważa, że obecnie postrzeganie osób samotnych jako zgorzkniałych i osamotnionych jest wypierane przez „ proaktywny” wzór singla. Zjawisko to tłumaczy efektem szeroko rozumianej modernizacji i charakterystycznych dla nich zjawisk. Coraz częściej na pierwszych stronach magazynów królują wykształceni, przystojni i zorientowani na sukces zawodowy mężczyźni po trzydziestym roku życia.
Według danych GUS z 2002 roku mężczyźni, ale i kobiety znacznie później niż kilka lat temu podejmują decyzję o wstąpieniu w związek małżeński. Z kolei badania Claritas Polska przeprowadzone na zlecenie „Newsweeka” dowodzą, że 30 procent 25-, 39-latków w ogóle nie decyduje się na stałe związki. Jeszcze kilka lat temu pobierały się 20-, 24-latki, a teraz taką decyzję młodzi ludzie podejmują średnio pięć lat później. Paweł Deląg w wywiadzie Newsweeka oznajmił: „Mam 32 lat i nie czuję żadnego przymusu, żeby włożyć komuś na palec obrączkę.. Dziennikarki tegoż artykułu-Magdalena Łukaszewicz i Aleksandra Więcka stwierdziły, iż ostatnia dekada dała młodym mężczyznom poczucie, że mogą jednocześnie zjeść ciastko i je mieć. Obecne przyzwolenie społeczne pozwala do cna wykorzystać mężczyznom zalety stanu wolnego, a potem na stabilizację - jeśli oczywiście będą mieli na to ochotę. Decyzję o założeniu rodziny mogą odwlekać do woli. W końcu stoi za nimi ogromna i potężna siła- jej ekscelencja biologia. Lansowanie w mediach „ singlomanii” powoduje, że mężczyźni nie czują jakiejkolwiek presji społecznej, a „stringi na wierzchu” utwierdzają ich w przekonaniu, że o seks dzisiaj bardzo łatwo. Dzisiaj do tego wcale nie potrzeba ślubu. Ponadto bardzo modne jest mieszkanie na „ kocią łapę”. Właśnie w taki oto sposób bez zbędnych formalności można zakosztować zalet życia we dwoje. Poza tym bez jakichkolwiek konsekwencji i w każdej chwili można spakować „współlokatora” i wystawić jego z walizką za drzwi. Większość mężczyzn, z którymi rozmawiał „Newsweek” nie zamierza uciekać przed ślubnym kobiercem do końca życia. Aczkolwiek na pytanie „ Newsweeka”: dlaczego do tej pory nie zdecydowali się na ożenek jak z broni maszynowej strzelają niekończącą się serią argumentów: nie spotkałem jeszcze odpowiedniej kobiety, czekam na dojrzały związek, nie chcę tracić wolności, jestem jeszcze młody i tak dalej.
Wielu mężczyzn dopiero po wielu latach żałuje takiego samotnego żeglowania. Jednym z nich jest Michał Bajor, który w wywiadzie udzielonym czytelniczkom miesięcznika Pani powiedział:„ Był kiedyś taki moment w moim życiu, że strasznie chciałem się dowartościować, udzielać wywiadów. Wszędzie mnie było pełno i opowiadałem dookoła, jaki to jestem szczęśliwy i że to pojedyncze życie, które sobie wybrałem, to kawalerstwo, jest fantastyczne. Że bycie sobie sterem i okrętem mnie uskrzydla. I tylko Magda Umer powtarzała: „ Gadaj sobie, gadaj, a ja i tak nie wierzę”. Teraz, po latach, jak popatrzyłem na siebie młodszego o te dwadzieścia lat, to zrozumiałem, że wtedy zmyślałem. Oszukiwałem sam siebie. Dziś szczególnie szukam w sobie siły, która pozwala mi nie żałować tamtych decyzji. Chociaż redaktor naczelna Pani Małgorzata Domagalik stwierdziła, że są przecież ludzie stworzeni do życia solo to artysta i tak zdecydowanie odradza taki wybór. Dodaje: „ Owszem. Są chwile, gdy patrząc na kolegów i ich dzieci, to nawet się nie dziwię, że czasami mają dość. Ale już za chwilę przychodzi refleksja - ale ile oni mają. Coś za coś” .
Hugh Grant odmówił zagrania w drugiej części „ Dziennika Bridget Jones”, ponieważ stwierdził, że ma już dość takiego wesołego kobieciarza i wiecznego singla. W bijącym rekordy oglądalności w całej Europie filmie „Był sobie chłopiec” wcielając się w rolę Willa- przystojnego i bogatego czterdziestolatka, który beztrosko zdobywa i porzuca kobiety uświadamia sobie w końcu, że życie singla, życie w pojedynkę jest jałowe. Szczęście daje mu dopiero to przed czym tak uciekał- rodzina.
Wielu krytyków kultury współczesnej uważa, że trwająca już ponad 10 lat era singli wreszcie dobiega końca, chociaż psycholog Joanna Heidtman jest zdania, że każdy człowiek powinien przejść przez etap obowiązkowej samotności. Okres bez związków, bez mieszkania z rodzicami- właśnie po to, aby odkryć siebie, samemu wyznaczyć sobie własne cele.
Pięknie o takiej samotności powiedział Wojciech Eichelberger: „Umysł jest jak naczynie z wodą, którym nieustannie poruszamy. Woda wzburza się, mąci i przelewa. Bywa, że wstrząsany niepokojami umysł nie daje nam wytchnienia nawet w nocy. Budzimy się zmęczeni, rozbici i bez sił do życia. Gdy decydujemy się na to, by przez pewien czas pobyć w samotności, to tak jakbyśmy naczynie z wodą postawili w jednym miejscu. Nikt go nie rusza, nie przenosi, nic nie dodaje; nikt nie miesza wody. Wtedy wszystkie zanieczyszczenia opadają na dno, woda staje się spokojna i przejrzysta. (...). Problemem jest nadal to, że samotność singli kusi nadal za bardzo. Chcieliby ją mieć przez całe życie, na każde zawołanie. Nawet wtedy, gdy z kimś się zwiążą. – Jestem teraz w bardzo fajnym związku, mam fantastyczną partnerkę, ale z nią nie mieszkam. Nie dzielę się swoją pralką ani półką na książki- podkreśla Wojewódzki. -Samotność jest kompanem, sam ją wybieram, odwiedza mnie wtedy, kiedy tego chcę, a nie jest kuzynem z prowincji, którego wizytę trudno przewidzieć i trudno znieść- dodaje..
W kwietniowym artykule miesięcznika Pani „ Miłość z krótką datą ważności” Zyta Rudzikowska stwierdziła, że dzisiaj, kiedy wiążemy się z drugim człowiekiem, podświadomie pragniemy, by był on lekiem na całe zło. Według niej wiele rozstań moglibyśmy uniknąć, gdybyśmy w naszym partnerze zauważyli mężczyznę, a nie uzdrowiciela.
Kiedy nasi dziadkowie przysięgali sobie miłość do grobowej deski to rozumieli to dosłownie. Dziś jesteśmy bardziej mobilni i elastyczni. Zmieniamy często pracę, miejsce zamieszkania jak i partnerów. Gdy dany mężczyzna nam po pewnym czasie nie odpowiada, to jak w piosence zmieniamy go na inny, według nas „lepszy” model. Takie rozwiązanie nie prowadzi jednak w większości przypadków do rozwiązania problemu. Jest on często esencją kolejnego związku. Po każdym, nawet najbardziej bajecznym uniesieniu każdy związek wkracza w kolejny etap. Szarą codzienność. Nie ma w niej już tylu błyszczących gwiazd. I nagle nasz wybranek nie jest już tym, kim nam się wydawał. Jego urzekające nas na początku cechy stają się wadami. Mężczyzna, który wniósł tyle uśmiechu w nasze życie staje się niepoważny i mało wiarygodny. Magia w pewnym momencie pryska, a my jesteśmy smutne i rozczarowane. Niekiedy złe, oszukane i skrzywdzone. Mamy poczucie, że popełniłyśmy błąd. Że to nie ten partner. Hołdujemy bardzo modnej dziś zasadzie, że lepiej i łatwiej się rozstać niż naprawić związek lub w nim tkwić. A zły związek to na pewno nie ten, który wymaga od nas wysiłku. Dobra relacja, to taka, która nas zbytnio nie absorbuje. Psychologowie uważają za takie pojmowanie miłosnych relacji za brak odporności na monotonię codzienności oraz dużą gotowość do częstych zmian. Nie możemy dzisiaj zaprzeczyć, że w dzisiejszych czasach praca zawodowa bezlitośnie konkuruje z naszym życiem prywatnym. Musimy szybko podejmować decyzje. Tu i teraz. Ogromne tempo naszego życia sprawia, że mamy coraz mniej czasu na szukanie optymalnych dla dwojga rozwiązań. Mniej także na budowanie głębszych relacji. Mniej czasu na empatię w stosunku do będącego przy nas człowieka. Z tego też powodu rośnie stale liczba ludzi, którzy nie potrafią tworzyć stałych i stabilnych więzi. Gdy tylko dany model szwankuje wyrzucają go na śmietnik i szukają nowego. Nowy model po pewnym czasie również okazuje się felerny i tak oto koło się zamyka.
Eva-Maria Zurhorst, niemiecka psychoterapeutka i autorka poradnika „Kochaj samego siebie i poślubiaj, kogo chcesz” jest zdania, że większość rozstań jest niepotrzebnych. Według niej niezależnie od tego, kogo poślubimy, i tak w związku z druga osobą spotkamy samą siebie. To właśnie nasz partner jest tą osobą w naszym życiu, w którym jak w lustrze możemy zobaczyć naszą zdolność do miłości, naszą energię, nasze wszelkie zahamowania, wszelkie rany i blokady, ale przede wszystkim nasze wewnętrzne rozdarcie między naszymi tęsknotami i lękami. Żaden partner nie jest w stanie zapewnić nam szacunku do samego siebie, ani poprawić naszego samopoczucia. Bez względu na to, z kim będziemy szli przez życie, zawsze będziemy też szli ze samym sobą. Jest taki moment, kiedy musimy ściągnąć nasze ubrania i co ważniejsze- maski. Wolimy odejść niż skonfrontować się z samym sobą. Gdy tylko coś nas zaboli sięgamy po pigułkę szybko uśmierzającą ból. Nie mamy odwagi przełknąć porażki. Nie chcemy wykonać badań. Zdiagnozować przyczyny naszego bólu. Nie staramy się sami znaleźć leku. Postrzegamy świat przez bezpieczną osłonę przeciwbólowego leku. Ale on działa tylko chwilowo. Nie leczy naszych ciał ani dusz. Nie usuwa problemu. Pojawiający się kolejny partner ma być dla nas cudownym uzdrowicielem naszego poprzedniego rozczarowania i lęku. Nie widzimy kolejnego partnera, ale nasze wyimaginowane wyobrażenie o nim. Istotne jest abyśmy mieli świadomość, że ta mniej przyjemna faza dostrajania się w związku daje nam ogromne szanse dla nas samych. Daje możliwość ukojenia naszej duszy, zaleczenia wszelkich naszych mentalnych ran. Wyjście z danemu kryzysu uczy nas najwięcej o nas samych. Daje także ogromną siłę i wiarę w pokonanie tych kolejnych. Każda trudność nie pojawia się na naszej drodze by nas zmieść z niej, ale po to, aby wzmocnić nas samych, nasz związek, czegoś nas nauczyć. Nauczyć pokonać ten ból. Pokonać dane cierpienie. Po wyjściu z niego jesteśmy wraz z naszym partnerem silniejsi. Im bardziej to rozumiemy, im bardziej się otwieramy – zwiększamy swoją szansę. Razem pokonujemy smutną prozę życia by zwyciężyć. Często budzi to w nas strach. Obawiamy się całkowicie odsłonić naszą ukrytą na co dzień twarz. Może po zdjęciu maski nie jest ona zawsze promienna i bez żadnej zmarszczki, ale na pewno jest niepowtarzalna i ma swoją wartość. Może dla tej drugiej osoby okazać się właśnie piękna. Tylko głęboka i uczciwa intymność pozwala zbudować trwały związek. Pozwala także na bezcenną konfrontację z samym sobą. Jest punktem wyjścia z impasu i rozpoczęciem nowego życia oraz pogodzeniem się ze samym sobą. Każdy związek jest częściowo terapią. Ale jak każda terapia by przyniosła oczekiwany efekt musi być poprzedzona sumienną pracą nad samym sobą i partnerem. Najprościej jest uciec, odejść- jak czynią młodzi ludzie. Być obolałym i nieszczęśliwym. „Do tego, aby być nieszczęśliwym nic nie jest nam potrzebne. Każdy tchórz, każdy głupiec może się tak czuć. Każdy potrafi być nieszczęśliwy. Ale do poczucia błogości potrzebna jest ogromna odwaga- a żeby ją poczuć, trzeba nad sobą popracować”. Nikt z nas nie jest doskonały. Zawsze jako jednostce będzie nam czegoś w życiu brakować. Więc kiedy spotykamy na swej drodze człowieka, to pomyślmy o nim jako o najlepszej rzeczy jak mogła nas spotkać. Na takim fundamencie będziemy mogli najpiękniejszy pałac zbudować. Nie szukajmy idealnie pasującej do nas „połówki”, bo być może ona wcale nie istnieje. Robert Redford w „Zaklinaczu koni” powiedział: „ Nie kochałem jej dlatego, że pasowaliśmy do siebie. Po prostu ją kochałem”.
Głośna książka amerykańskiego psychologa Stephena M Johnsona pt.„Dobre życie w pojedynkę” dla wielu była pokoleniową biblią. Nie tylko w Polsce, ale i na świecie coraz szersze zjawisko „singlomanii”, na które składa się szereg przyczyn wywołuje niepokój. Z kolei środki masowego przekazu mają doskonałą pożywkę i coraz częściej lansują taką właśnie postawę życiową. Szczególnie wyrazistym przykładem w polskich mediach jest Kuba Wojewódzki. Mężczyzna o ironicznym podejściu do wielu fundamentalnych spraw w życiu każdego człowieka. W jednym z numerów Newsweeka prezentującym sylwetki znanych polskich mężczyzn, na pytanie dziennikarza dlaczego nie chce się żenić Kuba Wojewódzki powiedział: „Samemu jest mi równie dobrze jak było z kobietą.”. Z kolei Paweł Deląg na to samo pytanie odpowiedział: „Czekam na dojrzały związek”. Mężczyźni, którzy są singlami nie wykluczają stałego związku z kobietą, ale odkładają go na później. Z wypowiedzi innych samotnych mężczyzn w Newsweeku wynikało, że ich samotność wynika ze strachu przed odpowiedzialnością, jaka spoczywa na barkach męża i ojca. Ponadto stwierdzili, że życie rodzinne mogłoby ich zbytnio absorbować.
Poprzez takie właśnie propagowanie w wielu programach telewizyjnych, serialach i magazynach wzoru atrakcyjnego singla oraz mody na „singlowanie” część młodych ludzi uwierzyła, że samotność może być drogą do sukcesu i szczęścia. Czy nie stwierdzą na koniec, że została im pustka? Czy zgorzknienie nie przeszyje ich duszy? Witalność w życiu przemija, a nadchodząca niemoc rodzi ból i odsłania bezkresny horyzont szarej samotności.
Wzór singla łączy się także z kultem młodości. To właśnie media lansują wzory czterdziestolatków o wyglądzie dwudziestolatków. Kuba Wojewódzki bardzo wyraziście lansuje taki model życia. Wyglądem i sposobem ubierania się, ale i zachowania przypomina roztrzepanego dwudziestolatka. Takiego, który chyba do niczego nie podchodzi poważnie, a jego atrybutem „męskości” jest szybki, sportowy samochód, o którym marzą jego rówieśnicy poruszający się w samochodach rodzinnych. Taki czterdziestolatek wcale nie przypomina schorowanego, szpakowatego mężczyzny. Statecznego męża i troskliwego ojca jak główny bohater znanego serialu telewizyjnego „ Czterdziestolatek”. Wręcz przeciwnie. Uwielbia lansować się z młodymi kobietami. Nie wymienia „kombi” na „porsche”. Po prostu cały czas ma przy sobie szybki, sportowy model. Zmienia tylko jego kolor.
A ja pomimo wszystko mam nadzieję, że zatrzyma się i zabierze mnie jakiś …Romeo. I może ta podróż nie będzie łatwa, ale wolę to niż podróż solo. Tyko razem można unieść się wyżej. Ponad codziennością i szarością każdego dnia.
Ewa Gerbatowska

1 komentarz:

  1. "Samotność jest przyjemnością dla tych, którzy jej pragną i męką dla tych, którzy są do niej zmuszeni"
    Władysław Tatarkiewicz

    OdpowiedzUsuń