wtorek, 17 listopada 2009

Era Internetu i Super Niani…

Po obejrzeniu pierwszego odcinaka „ Super Niani” byłam przerażona i zirytowana. Odbyłam praktyki w wielu placówkach edukacyjnych, ale to, co zobaczyłam na ekranie wywołało u mnie wstrząs. Siostra oglądała program spokojnie i z uwagą ,a ja chodziłam po mieszkaniu delikatnie ujmując… zła.
Co się z nami stało? W końcu powołujemy na świat żywe i emocjonalne istoty, a nie cybernetyczne twory z telefonami komórkowymi w tornistrze.
Dzisiaj patrzę jednak na „ Super Nianię” inaczej. Przez pryzmat osób, którym pomaga. Aczkolwiek nadal martwi mnie brak pewnej świadomości, bo w końcu
my wychowujemy dzieci,, ale one wychowują… nas! Wychowujemy się wzajemnie. Po dzieciach możemy zobaczyć, kim jesteśmy. Ich zachowanie na ogół bardzo dużo mówi o nas samych, choć rzadko to dostrzegamy albo nie chcemy tego dostrzec.
Korczak mówił zawsze o współwinie. Był świadomy swoich braków i wad. Nigdy nie mówił: „bierzcie ze mnie przykład”. Uważał, że dorośli, mający przecież większą świadomość zła, a popełniający mimo to złe czyny, nie mają prawa uznawać siebie za wzór. Musimy mieć świadomość że sami musimy robić to, czego od dziecka wymagamy. Jeśli popełnimy błąd, pozwólmy sobie zwrócić uwagę. Przeprośmy. Ale nie tak jak Charlotte swoją córkę Ewę w „Sonacie jesiennej” Bergmana nie wiedząc tak naprawdę, za co. Rodzic i dziecko mogą być partnerami. Partnerstwo wcale nie oznacza rezygnacji z wymagań.
Mało kto ma odwagę powiedzieć, że wychowawca powinien być wychowywany przez dziecko. Joseph Campbell, wybitny znawca mitów, pisze, że gdy prowadzi nas dziecko, czyli radość i miłość, gdy robimy to, co nas uszczęśliwia, wtedy idziemy za marzeniem, wspierani przez siły życia, spotykamy właściwych ludzi. Idąc za dzieckiem każda chwila ma blask.
Dzieci przypominają nam dorosłym jak kiedyś patrzyliśmy na świat. Bez uprzedzeń, bez stereotypów. Dzieci w naturalny sposób przyjmują świat, ludzi takimi, jakimi są naprawdę. My dorośli często mamy do niego pretensje. Oto na przykład, dlaczego nie urodziliśmy się gdzie indziej. Gdzie według nas byłoby nam lepiej. Małe dzieci dają nam lekcje ufności, szczerości, niczym nieskrępowanej radości. Nastoletnie pokazują to, co w nas zanika: spontaniczność, bezkompromisowość. Dorosłe z kolei prowokują do przemyśleń na tematy fundamentalne.
Już od pierwszych chwil życia dziecka robimy wszystko, by jak najszybciej przystosować je do naszego zwariowanego świata. Świata konsumpcji i rywalizacji. Myślimy czy się przedrze, czy odniesie sukces. A dla dziecka sukces nie istnieje. Ono chce skakać, odkrywać, wąchać, tańczyć. Cieszyć się z tego, że jest. Często mówimy do dzieci, a rzadko wsłuchujemy się w to, co do nas mówią. Sukcesem było by gdyby dzieci przychodziły do nas z swoimi tajemnicami. Ale żeby tak się stało musimy być uważnymi i przepełnionymi szacunkiem słuchaczami. Musimy być ciekawi dziecka. Stwarzać przyjazną atmosferę. Dać dziecku odczuć, że uszanujemy jego myśli. Wielu dorosłych uważa, że słuchanie jest oznaką słabości i że taka postawa prowadzi do utraty autorytetu. Autorytet nie polega na dyrektywach, ale na dawaniu przykładu, choć lepiej byłoby powiedzieć za papieżem o dawaniu świadectwa.
W naszej kulturze dziecięcość bywa często bagatelizowana, a jest przecież fundamentem przyszłego losu. Postrzegana jest jedynie jako etap przejściowy do czegoś ważnego, co dopiero nadejdzie- do bycia dorosłym, do spełnienia często naszych niezrealizowanych oczekiwań. Stawiamy dzieciom wymagania ponad miarę. Chcemy, by w sposób naturalny nie doświadczało świata i innych ludzi. By zaprzeczało własnym potrzebom i uczuciom, bo tak np. wypada. Zabijamy nie tylko w nich, ale w nas samych ciekawość świata. Dzisiaj dzieci mają kliknąć myszką na odpowiednie hasło i wiedzieć, a nie pytać, bo my dorośli przecież nie mamy czasu. Chcemy być kimś więcej, niż jesteśmy, i tego też wymagamy od dzieci. Jesteśmy przekonani, że to , co dobre dla nas jest też dobre dla naszych dzieci. A dla naszego dziecka może być lepsza zupełnie inna droga.
Tracimy to, co w życiu najcenniejsze- radość istnienia, ale co gorsza sami tworzymy nowego emocjonalnego kalekę.
To nie stereotypy czy tradycja, powinny decydować o naszym życiu, ale nasze wolne, świadome wybory.
Musimy mieć świadomość, że każda pozytywna, jak i negatywna emocja przekazana dziecku, każda spędzona wspólnie bądź zdana na towarzystwo telewizora chwila, każda niewyjaśniona bądź zlekceważona i przeoczona sytuacja prędzej, czy później dojdzie do głosu. To od nas zależy czy będzie to głos radości, czy smutku. To od nas zależy, czy poradzimy sobie sami, czy będziemy musieli skorzystać z pomocy Super Niani.
Według Emmanuela Kanta wychowanie jest jedną z najtrudniejszych sztuk. Abyśmy ją jak najlepiej opanowali. Tego życzę Państwu, sobie i przyszłym pokoleniom.

Ewa Gerbatowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz